Książka o życiu dwojga zakochanych ludzi- Johna i Jenny- którzy postanawiają stworzyć prawdziwą rodzinkę. Lecz zanim staną się rodzicami, kupują psa, tak na "sprawdzian". Już samo wybranie imienia dla nowego członka rodziny sprawia problem, aż w końcu jedna piosenka reggae kończy dyskusje: mały, rozbrykany labrador otrzymał imię Marley. Marley nie jest z pewnością grzecznym pieskiem, który słucha każdego polecenia. Tak właściwie jest na odwrót: jest demonem rozwalającym wszystko co da się zniszczyć, zjada wszystko, co zmieści mu się w pysku i na dodatek prawie w ogóle nie słucha poleceń pana. John i Jenny zapisują go do szkoły tresury, z której wkrótce zostaje wyrzucony. Życie z psem takim jak Marley jest ciężkie, przynajmniej tak twierdzi John.
Po pewnym czasie Groganowie decydują się na dziecko. Niestety po paru tygodniach ciąży Jenny poroniła... Niezwykle smutna sprawa, ale nie rezygnują i w niedługim czasie w domu pojawiają się dzieci. Wreszcie John czuje, że ma prawdziwą rodzinę ;) Niestety młodość nie wieczność, wystarczy spojrzeć na dorosłego Marleya... Życie jest takie ulotne...
Autor opisuje swoje życie, w szczególności skupiając się na chwilach spędzonych z Marleyem. Co prawda Marley jest demonem w postaci niewinnego labradora, ale na pewno jest wzorem najwierniejszego przyjaciela człowieka. Jest blisko związany ze swoim panem, zawsze dotrzymuje mu towarzystwa i wprowadza radosną atmosferę w życie Groganów.
Książka dla każdego wielbiciela czworonogich kumpli i nie tylko. Przyznam się, że pod koniec książki leciały mi łzy z oczu.... Tak, tak, płakałam, choć rzadko mi się to zdarza przy książkach... W książce znajdziemy zarówno przepełnione humorem historie, jak i smutne wydarzenia z życie Johna.
Naprawdę polecam :)
P.S. Dzisiaj kurier przywiózł zamówienie, w którym oprócz ćwiczeń do szkoły znalazła się też "Trylogia czarnego maga" i "Polska- geografia atrakcji turystycznych" (mam lekkiego bzika na punkcie geografii ;P).
Oprócz tego, tak jak sobie obiecałam w czerwcu, odbyłam dzisiaj samotną pielgrzymkę (na rowerze) do Lubecka. Całą drogę do i z Lubecka spędziłam na przemyśleniach. Ale jakbym miała to wszystko spisać, to musiałabym do jutra siedzieć przed komputerem. Myślę nawet, czy nie założyć jakiegoś notatnika od takich przemyśleń, ale chyba poczekam, aż będę miała laptopa ;P
![]() |
Kościół w Lubecku |
Z jednej strony ulicy prosta łąka, a z drugiej całkiem inny widok: nowe ulice, mnóstwo zabudowań i szybko przemykające auta. Chyba jednak wolę zostać na cichej i spokojnej łące niż przedzierać się przez miastowy zgiełk... Ale niestety trzeba...
I w sumie dzisiaj kończą się wakacje, jutro weekend i w poniedziałek powrót do szkoły...
Może to i dobrze?
Pozdrawiam ;*